Pogrzeb sp. Stanisława Chuchera w Pisarzowicach 19 marzec 2011 r.
J 11, 17-27
„Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem”. Te słowa Pana naszego Jezusa Chrystusa z Ewangelii św. Jana odczytuję niemal codziennie, gdyż dają one mi najbardziej pełną, pewną i ostateczną odpowiedź na wszystkie pytania dotyczące życia i śmierci. Te słowa Pana naszego Jezusa Chrystusa to nasza rękojmia, to nasza wiara, to nasza pewność, że umieranie, to wychodzenie na spotkanie ze Zmartwychwstałym Zbawicielem.
„Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”… (J 11, 21). W tym westchnieniu Marty zawarte jest powszechne westchnienie ludzi i powszechne ich pragnienie, by istniał ktoś, kto byłby zdolny pokonać bezlitosnego wroga, jakim jest śmierć. Oto dlaczego całą ludzkość przepełniło radosne uniesienie, gdy odsunięty został kamień ze świeżego grobu w jerozolimskim ogrodzie i spełniła się zapowiedź tego, na co czekano przez całe tysiąclecia: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto wierzy we Mnie, choćby i umarł, żyć będzie” (J 11, 25-26).
Pan pełen chwały otworzył na oścież podwoje życia i nadał ostatecznie sens potrzebie wieczności, która pulsuje w każdym człowieku. Wierny Bóg, który wskrzesił swojego Jednorodzonego Syna Jezusa Chrystusa, solidarnego z ludźmi aż do śmierci, budzi w nas krzepiącą pewność nieśmiertelności. Dzisiaj śmierć nadal zbiera swoje żniwo, ale przed oczyma człowieka wierzącego jaśnieje światło wyraźnej obietnicy: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem”. Słowa te są podporą w oczekiwaniu, pozwalają wytrwać w wierze, dają pewność nadziei.
I tym właśnie były one dla śp. Stanisława – człowieka głębokiej wiary, tak głębokiej, iż można powiedzieć bez żadnej przesady, że jego życie w wierze w Chrystusa było na miarę świadectwa dla wszystkich, którzy się z nim spotykali. Należał do ludzi o niezwykle wrażliwym sercu, co uwidoczniało się w całej jego osobowości, w stylu mówienia, reagowania, angażowania, nawet chodzenia, w pracy i modlitwie, w jego oczach pełnych ufności, radości, zawierzenia, ale także bólu i cierpienia.
Pamiętam jedną z ostatnich rozmów z nim w szpitalu, kiedy zaczął tracić siły i nie mógł się już samodzielnie poruszać. W pewnej chwili w jego ufnych oczach pojawiały się łzy – wiem, że były to łzy cierpienia i bólu, obawy, co będzie dalej – ale zaraz skierował rozmowę na temat zbliżającej się wiosny, pięknych długich wiosennych wieczorów, które chętnie spędzał w altance na swoim ogrodzie.
Kto by pomyślał, że to przedwiośnie będzie dla niego ostatnie, że nie doczeka pełnej wiosny? Niewiele ich przeżył, był człowiekiem stosunkowo młodym, miał prawo liczyć na następne. Ta tegoroczna jakoś się ociąga i nieśpieszno jej. Lecz przyjdzie wreszcie, ogrzeje ziemię słońcem, zazielenią się pola i łąki, zaśpiewają skowronki, wydłużą się dni… A on zamknął na nią swe oczy, by otworzyć je po drugiej stronie na Jezusa Zmartwychwstałego. Przeszedł ufnie, spokojnie acz może nazbyt pospiesznie przez życie doczesne, w tę wiosnę życia wiecznego, w krainę wiecznej wiosny, wiecznej radości i wiecznego piękna. Rozbrzmiewa mi w pamięci początek pięknej suity Edwarda Griega o takim właśnie tytule… Wierzę, że Stanisław słyszy tę lub piękniejszą jeszcze muzykę u progu życia.
Tak, u progu życia, bo życie wieczne jest samym życiem, kwintesencją życia, życiem prawdziwym, którego nie narusza już śmierć tak łatwo łamiąca życie doczesne. „Kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki” (J 11, 25). „Ja żyję i wy żyć będziecie” – mówi Jezus swym uczniom podczas Ostatniej Wieczerzy (J 14, 19), raz jeszcze poświadczając, że ich przeznaczeniem jest życie, nie śmierć. To dlatego pierwsi chrześcijanie nazywali się po prostu „żyjącymi”. Mieli życie, samo życie, pełne i spełnione życie, niezniszczalne życie.
Kluczem do życia jest poznanie, „jedynego prawdziwego Boga, oraz tego, którego posłał, Jezusa Chrystusa” (J 17, 3). Poznanie to – Chrystusa, przez którego następuje poznanie Boga – owocuje wspólnotą, a tym samym życiem, nieskończonym. Jest to wydarzenie w pełnym tego słowa znaczeniu relacyjne. Człowiek nie wziął i nie bierze życia z siebie samego ani tylko dla siebie, lecz staje się żyjącym w relacji z Tym, który sam jest życiem. To, czego tutaj szukamy po ciemku, w słowach Jezusa ukazuje się w pełnym blasku: człowiek znajduje życie, gdy łączy się z Tym, który sam jest życiem. Wiele rzeczy w istocie ludzkiej zostaje zniszczonych, jej ciało ulega rozkładowi, śmierć wyrwa ją z biosfery, jednak życie, które jest ponad nią, życie prawdziwe, pozostaje i trwa. Tym, co daje to życie, którego żadna śmierć nie zdoła zakończyć, jest relacja z Bogiem w Jezusie Chrystusie.
Patrząc na drogę, którą przebył Stanisław – syn zacnych rodziców, żeby tylko wspomnieć jego ojca śp. Edwarda – wojennego tułacza przez trzy kontynenty, jego krewnych, a potem wiernego i oddanego męża, ojca trójki dzieci, wzorowego parafianina, dobrego sąsiada, pracownika, kolegi, przyjaciela i aktywnego członka Akcji Katolickiej w naszej diecezji – możemy śmiało powiedzieć, że on ma życie wieczne, że życie jego nie dobiegło kresu, lecz tylko się zmieniło, że jest w domu Pana naszego w niebie.
Był aktywnym uczestnikiem życia Kościoła, a szczególnie życia Akcji Katolickiej. Należał do pierwszych, którzy w 1997 r. podjęli działalność w jej tutejszym oddziale parafialnym. Później był prezesem tutejszego oddziału, następnie członkiem Diecezjalnego Zarządu oraz koordynatorem Rajdu. Gdy z nim rozmawiałem w bielskim szpitalu, pojawiła się także ta sprawa. Stanisław ogromnie się cieszył na myśl o tym rajdzie, który w tym roku miał prowadzić pod Krzyż na Hrobaczej Łące, i jak zawsze chciał go perfekcyjnie przygotować. Niestety, odbędzie się on już bez Niego. Ale już dziś zapraszam was wszystkich w jego imieniu na ten rajd – 11 czerwca – oraz na Mszę świętą, którą odprawię w jego, Drogiego naszego Brata, intencji.
Miałem wrażenie, że śp. Stanisław kochał Krzyż naszego Pana Jezusa. Lubił na niego spoglądać, zwłaszcza gdy nocą świecił na firmamencie nieba, jak ten na Hrobaczej Łące. Co wtedy myslał? Pewnie przychodziły mu do głowa słowa: Crux stat dum volvitur orbis! – Krzyż stoi, choć zmienia się świat! Tak, wszystko się zmienia i życie nasze przemija, jedynie krzyż pozostaje nienaruszony. Żaden wiatr historii nie może go obalić, bo korzeniem jego jest sam Chrystus. Ale jak pisał nasz wieszcz narodowy Adam Mickiewicz – Krzyż na Golgocie nikogo nie zbawi, jeśli kto w swoim sercu krzyża nie postawi!
Śp. Stanisław ten Krzyż w sercu swym postawił. Tyle razy śpiewał: „Panie Ty widzisz, krzyża się nie lękam, Panie Ty widzisz, krzyża się wie wstydzę, Krzyż Twój całuję, pod krzyżem uklękam, Bo na tym krzyżu Boga mego widzę”.
Znał też na pamięć modlitwę, którą często powtarzał: „Krzyżu, mój krzyżu, wiem, że mi przebaczysz. Tyś znakiem nadziei, nie znakiem rozpaczy. Na twoich ramionach los świata spoczywa. I też los człowieka, który ciebie przyzywa”.
Stanisławie, nastał czas rozłąki. Rozstajemy się dzisiaj, ale nie na zawsze przecież, tymczasowo tylko, bo przecież lada moment spotkamy się w domu Ojca. Żegnając Cię, pragnę Ci gorąco, z serca całego podziękować za wszelkie dobro wyświadczone Bogu i ludziom, za każde dobre słowo, czyn i gest. Wszyscy jesteśmy Twoimi niewypłacalnymi dłużnikami. Pozostaje nam tylko spłacać ten dług wdzięczności poprzez modlitwę i dobre życie. Będziemy prosić Boga, by rozpoznał w Tobie swoje dziecko
„Na Twoje słowo, Panie Jezu Chryste, przyjaciel Łazarz żywy powstał z grobu. Choć w cieniu śmierci cztery dni spoczywał, Ty go wskrzesiłeś i oddałeś życiu. Prosimy Ciebie w imię tej przyjaźni, co wycisnęła ludzkie łzy z Twych oczu, otwórz zmarłemu Stanisławowi miejsce przebaczenia i daj mu, Panie, wiekuisty pokój”. Amen.